Maszyna do zabijania

“Obudził nas niepokojący hałas. Przez chwilę patrzyliśmy przerażonymi oczami jeden na drugiego, nie rozumiejąc, co się dzieje, Po krótkim wahaniu major W. zaczął skradać się w kierunku, z którego dochodziły odgłosy jakiejś krzątaniny. Posuwałem się za nim bez słowa. W końcu plątanina drzew przerzedziła się i przed nami otworzył się niezwykły widok. Kilka samochodów ciężarowych zatrzymało się przy zygzakowatych dołach. Teren był gęsto obstawiony przez uzbrojonych strażników z psami. Psy wyły niczym wilki, które nie jadły od miesiąca. Wyładowawszy ludzi, samochody odjechały szybko, a na ich miejsce przybyły następne, z których, przy wrzasku strażników i wyciu szalejących psów, wyładowano nowych więźniów.Wreszcie odjechała ostatnia ciężarówka.
Staliśmy jak przyrośnięci do ziemi. Tajemnicza siła nie pozwalała nam odejść, choć znajdowaliśmy się niebezpiecznie blisko miejsca wydarzeń. Mogły nas poczuć psy, mogliśmy zostać uchwyceni przez reflektory albo zauważeni przez któregoś z wartowników. Więźniów zagnano do dołów. Były bardzo płytkie, ledwo sięgały dolnej części korpusu, dlatego widzieliśmy dokładnie, jak stali zbici, jeden przy drugim, a potem, jak żołnierze ustawili się przed nimi i skierowali w ich stronę karabiny maszynowe. Poprzez jazgot psów i komendy przebił się nagle ostry odgłos strzałów. Kilka karabinów maszynowych wyróżniało się charakterystycznym wysokim ‘cyk-cak’, przypominającym odgłos maszyny do szycia.
Po chwili krzyki zabijanych ludzi i wrzaski komend zaczęły przycichać, nawet ujadanie psów przeszło w sporadyczne poszczekiwanie. Na miejscu kaźni zapadała coraz głębsza cisza. Grupka żołnierzy poczęła zasypywać groby. Tkwiliśmy wciąż w miejscu, skamieniali z przerażenia. Żołnierze skończyli wyrównywanie grobów, zasypując je piaskiem. Opuścili teren, idąc w kierunku, w którym odjechały samochody ciężarowe. Trąciłem lekko majora i powiedziałem szeptem, że powinniśmy ruszyć dalej. Major nie reagował; sprawiał wrażenie jakby to co do niego powiedziałem, do niego nie dotarło. Łzy napłynęły mi do oczu, cichy, tłumiony spazm wstrząsał ciałem. Nie byłem w stanie tego opanować. Mój spazmatyczny szloch wytrącił majora z odrętwienia. Zrobił ruch, jakby się z czegoś otrząsał, i gwałtownie, bez słowa, zaczął iść przed siebie.
Poruszaliśmy się jak automaty. W ciągu kilku godzin nieprzerwanego marszu nie zamieniliśmy ani słowa. Major szedł z przodu. Mruczał coś do siebie, pozostając wciąż w szoku. Miałem wrażenie, że błąka się bez celu i że jest mu obojętne, w jakim kierunku zmierza.
Nadążałem za nim z coraz większym trudem. Minęły kolejne dwa dni. Las stał się prawie nagi, drzewa zrzucały ostatnie liście. Patrząc na nie, myślałem, jakiego koloru nabiorą wiosną. czy nie będzie to czerwień pomordowanych tu ludzi ? Była już najwyższa pora, żeby podjąć decyzję, co robimy dalej. I major W. podjął taką decyzje: wychodzimy z lasu. Droga była pełna dołów i narzuconych kamieni. Dla moich pokaleczonych i spuchniętych stóp chodzenie po niej było gorsze niż po lesie. Posuwaliśmy się ostrożnie w kierunku najbliższej chaty. Major wysforował się nieco do przodu, dotarł do okna, chwilę nasłuchiwał, a następnie zaczął delikatnie stukać w szybkę.
Z chaty dał się słyszeć kobiecy głos, który zapytał: ‘Kto tam ?’. Major odpowiedział po rosyjsku: ‘Swoi !’. Skrzypnęły drzwi, na progu stanęła starsza kobieta i zaprosiła nas do izby. Na środku rozsypującego się, na wpół zgniłego stołu kopciła lampa naftowa. W jej słabym świetle zobaczyliśmy pomarszczonego ze starości chłopa, a obok, na nędznym posłaniu ze szmat, wysuszoną chłopkę w nieokreślonym wieku. Ze skąpych słów, które wymieniliśmy z gospodarzami, jak również z naszych niedomówień, chłop zorientował się, kim jesteśmy. Powiedział, że poszliśmy chyba w niewłaściwym kierunku, ponieważ znaleźliśmy się około 20 kilometrów od obozu katyńskiego. Odzywał się rzadko, ale z jego słów wynikało, że wie, co się dzieje w lesie katyńskim. Cały ten teren - mówił chłop - począwszy od 1937 roku, zamieniony został w olbrzymi cmentarz dziesiątków tysięcy zamordowanych tutaj ludzi. Wyjaśniła się też sprawa krzyży na drzewach. Otóż mieszkający na obrzeżu lasów wieśniacy, najczęściej ludzie wierzący, zakradali się na tereny, na których odbywały się egzekucje, i wypalali na drzewach znak krzyża: dla upamiętnienia zmarłych, jak stwierdził starzec. NKWD miało nieustające zajęcie przy ścinaniu tych drzew. Jednakże krzyże pojawiały się ponownie, na innych drzewach.
Major starał się ostrożnie wybadać, czy zdarzyły się ucieczki z Katynia. Siedząca na barłogu kobieta syknęła na męża, żeby nie miał zbyt długiego języka, bo dzisiejszych czasach nie wiadomo, do kogo się mówi. Ten jednak, podając nam kilka ogrzanych ziemniaków, skomentował tą sprawę po swojemu:’Uciekało wielu, ale niewielu uciekło. Ledwo dwa dni temu niedaleko stąd złapano dwóch wojskowych, których rozpoznano po żołnierskiej bieliźnie. Enkawudziści zaprowadzili ich do lasu i zaraz potem usłyszano strzały.’
Ta wiadomość była jak uderzenie obuchem, siedzieliśmy ogłuszeni. Nie było wątpliwości, że chodzi o majora Binesztoka i porucznika Sokoła. W milczeniu jedliśmy ziemniaki, popijając wodą, niemal źródlano czystą. Starzec obdarował nas jeszcze garścią machorki, zrobiliśmy z gazety skręty. Ułożyliśmy się na ciepłym piecu. Po raz pierwszy od tygodnia zapadliśmy w mocny sen. Kilka kartofli, czysta woda, a przede wszystkim idące od pieca ciepło przydały nam sił.
Wstaliśmy o czwartej rano. Chłop wygrzebał skądś trochę starych łachów  i dał je majorowi w zamian za wojskową bieliznę. Kolejną operacją było golenie: major użył do tego starego noża. Na szczęście mnie to ominęło. Nie miałem jeszcze zarostu na twarzy. Podziękowaliśmy i pożegnaliśmy się z gospodarzami.”
                                                                                                        *Tekst zaczerpnięty z książki “Smakowanie Raju” autora Icka Erlichsona

 
Za dużo krwi...
„Enkawudziści w Kalininie , Charkowie i Katyniu z początku nie nadążali z egzekucjami – wciąż przychodziły nowe transporty polskich jeńców. Później wszystko szło jak należy. Tylko krwi było wciąż za dużo, aż buty ślizgały się po betonie w piwnicach. W Kalininie szybko sobie poradzili, bo szkolił ich Błochin.
Wasilij Błochin, przysłany wiosną 1940r. Do Kalinina, miał na to sposób. Trzeba trafić kulą między kręgi szczytowy i obrotowy kręgosłupa szyjnego, trzymając lufę skierowaną ukośnie ku górze – uczył innych. - Kula wyjdzie przez oko lub usta. Będzie mało krwi.
Pocisk wchodzący w potylicę rozrywa czoło. Z głowy człowieka może wypłynąć około litra krwi, a przecież w piwnicach Zarządu NKWD musieli zabijać co noc najmniej 250 ludzi... (...) ...taką normę ustanowił Błochin, największy morderca w historii, który w swoim życiu zastrzelił około 50 tys.osób. Doprowadził sztukę zabijania do perfekcji, oszczędzając enkawudzistom z Kalinina brodzenia we krwi(...) Dimitrij Tokraiew, były szef kalinińskiego NKWD, o Błochinie wyrażał się z uznaniem podczas przesłuchania w 1991 r. „Do celi, gdzie rozstrzeliwali, nie wchodziłem. Technologia była wypracowana przez Błochina, tak i komendanta Zarządu Rubanowa. Obili wojłokiem drzwi wychodzące na korytarz, żeby nie było słychać” – zeznał świadek. „ W świetlicy sprawdzali, czy zgadzają się dane skazanego, niezwłocznie zakładali mu kajdanki i wprowadzali do celi, gdzie padał strzał. Tak, rozstrzeliwanie było okropnie nieprzyjemne. Z celi było wyjście na podwórko. Tamtędy wyciągali trupy, ładowali na samochód i jechali” (...) część polaków mordowano w grobie. Potwierdza to relacja pisarza Józefa Mackiewicza z ekshumacji w 1943 r. „W jednym z dołów znaleziono warstwy oficerów których kładziono żywcem twarzami w dół na zabite warstwy albo drgające w konwulsjach śmiertelnych i strzelano do leżących.”
Tekst autorstwa Anny Zechenter opublikowany w  Gościu Niedzielnym.m.
Kaci z NKWD :
 
 
Gen. Wasilij Błochin - jak twierdzą historycy własnoręcznie zabił ok. 50 tys. ludzi. Pierwszego człowieka rozstrzelał na Łubiance w 1924 r. Potem zabijał praktycznie codziennie przez 29 lat. Piotr Jakowlew, kpt. NKWD z Łubianki - rozstrzeliwał. Aleksiej Rubanow, płk wojsk konwojowych NKWD. Grigorij Timoszenko, strażnik w komendanturze NKWD w Charkowie. Grigorij Ziuskin, strzelec,strażnik więzienia NKWD w Smoleńsku. Michaił Kozochotski, por. NKWD w Kalininie. Timofiej Kaczin, por. NKWD w Kalininie. Aleksander Dmitrijew, por.z Łubianki. Fiodor Ilin, kpt.NKWD w Smoleńsku. Iwan Bezrukow, kpt.NKWD z Łubianki.